Antonia Lloyd-Jones, „Pożytki i przyjemności ze współpracy tłumaczy z autorami”. Wykład dla programu CELA’s RE-CONNECT z 6 listopada 2020 roku. Przełożyła Magda Heydel

Autorzy i tłumacze ich książek nie zawsze nawiązują kontakt, tymczasem mogą sporo zyskać na wzajemnym poznaniu się. Antonia Lloyd-Jones, tłumaczka literatury polskiej na język angielski, wyjaśnia, jakie korzyści dla autorów i tłumaczy płyną z przyjaznych relacji, a także doradza, jak je nawiązywać, by obie strony na tym zyskały, i jak unikać potencjalnych pułapek. Przywołując konkretne przykłady z życia autorów i tłumaczy, Lloyd-Jones podaje praktyczne porady, jak pomagać sobie nawzajem w zdobywaniu zainteresowania wydawców, jak współpracować przy tworzeniu możliwie najlepszego tłumaczenia i jak wspólnie promować wydane książki.

Wstęp

Dzięki trwającej już ponad trzydzieści lat pracy tłumaczki literatury polskiej na język angielski zawarłam wiele spośród swoich najcieplejszych i najcenniejszych przyjaźni z autorami, których utwory tłumaczę. Jesteście na początku kariery przekładowej, pomyślałam więc, że podzielę się z wami niektórymi z tych doświadczeń oraz paroma myślami na temat tego, jak autorzy i tłumacze mogą nawiązywać relacje, które przyniosą im wzajemną korzyść i okażą się pomocne na różnych etapach pracy. Nawet jeśli uznacie, że nie wszystko dotyczy was bezpośrednio, mam nadzieję, że dostarczę wam materiału do przemyśleń.

Zacznę od anegdoty. W maju w czasie pierwszego lockdownu, kiedy wszyscy byliśmy jeszcze zszokowani tą dziwną nową sytuacją, która wywróciła nam życie do góry nogami, skontaktowała się ze mną Milica Markić, wybitna tłumaczka literatury polskiej na język serbski. Milica należy do grona tłumaczy, z którymi czuję szczególną więź, ponieważ pracowałyśmy nad tymi samymi książkami. Teraz kontaktowała się z możliwie najszerszym gronem tłumaczy Olgi Tokarczuk, prosząc ich o nagranie krótkich filmików, na których czytają fragmenty utworów pisarki w swoich przekładach. Następnie zmontowała je w jeden niesamowity film i wrzuciła na YouTube. Pięćdziesięcioro tłumaczy czyta wybrane przez siebie dwuminutowe fragmenty z książek Tokarczuk w przekładzie na trzydzieści sześć języków. Rzecz była szalenie krzepiąca i podnosząca na duchu: wprawdzie tkwimy w domach, niepewni i zaniepokojeni, co z nami będzie, ale jest nas na całym świecie pięćdziesiątka, nie tylko z Europy, ale i z Japonii, Chin, Indii czy Stanów Zjednoczonych, jesteśmy razem i udowadniamy, że bez względu na to, co stanie się ze światem, literatura jest siłą, która może go zjednoczyć i dać mu nadzieję. W ten sposób powstała na Facebooku grupa „Okna” zrzeszająca tłumaczy Olgi Tokarczuk – nazwana tak od tytułu eseju opisującego widok z okna pisarki w czasie pandemii; kilkoro z naszego grona zresztą przetłumaczyło go i opublikowało.

Na pewno słyszeliście o Oldze Tokarczuk, a może nawet czytaliście jej książki – jeśli nie po polsku, to w tłumaczeniu kogoś, kto należy do naszej szczęśliwej rodziny. Kiedy w 2019 roku pisarka otrzymała Nagrodę Nobla, tłumnie ściągnęliśmy do Sztokholmu, by jej pogratulować oraz by być razem: w wieczór noblowski zorganizowaliśmy specjalną uroczystość. To było niezwykłe przeżycie, ukoronowanie wieloletniej pracy, którą wykonywaliśmy po cichu, a także ważny moment w naszej karierze, który spędzaliśmy z naszą autorką i ze sobą nawzajem. Oto znakomite świadectwo tego, jaką pisarką jest Olga Tokarczuk i jakie relacje łączą ją z tłumaczami – to jej dzieło zgromadziło nas wszystkich i tak bardzo połączyło.

W zeszłym roku Olga Tokarczuk napisała niezwykły esej, którego oryginalny tytuł brzmi: Praca Hermesa, czyli jak tłumacze codziennie ratują świat. Oto fragment przetłumaczonego tekstu:

Ostatnio wiele razy stawałam ramię w ramię z tłumaczką czy tłumaczem, kiedy prezentowałam swoje książki wydane w innych krajach.

Trudno mi wyrazić to poczucie ulgi, jakie przychodzi, gdy można z kimś dzielić własne autorstwo. Cieszyłam się, że mogę choć częściowo pozbyć się odpowiedzialności za tekst, dotąd wyłącznie mojej, na dobre i na złe. […] Czułam prawdziwą przyjemność, że nie wszystkie pytania będą skierowane do mnie i że w tym przedmiocie złożonym z zadrukowanych kartek nie wszystko do mnie należy. Myślę, że wielu piszących podziela ze mną to uczucie ulgi.

Najbardziej zdumiewające okazało się jednak to, że obecność tłumaczy otwierała sfery dla mnie niepojęte i że wdawali się, on czy ona, już niezależnie ode mnie, w dyskusje dotyczące spraw dla mnie nie do końca zrozumiałych, obcych, a nawet tajemniczych. Oto tekst uwalniał się ode mnie, czy może to ja odfruwałam od niego. Nabierał jakiejś autonomii, jak zbuntowany nastolatek, który postanowił, że urwie się z domu na Przystanek Woodstock. Tłumaczka pewnie brała go w swoje ręce, pokazywała światu z innych stron, stała za nim murem, ręczyła zań. Co za radość! Tłumacze uwalniają nas, piszących, od głębokiej i wpisanej w ten zawód samotności […]. Tłumacze przychodzą do nas z zewnątrz i mówią: ja też tam byłam, szłam po twoich śladach, a teraz razem przekroczymy granicę. Tu tłumacz dosłownie staje się Hermesem – bierze mnie za rękę i przeprowadza przez granicę państwa, języka, kultury[1].

Jak zatem dojść do punktu, w którym razem ze swoimi autorami występujecie razem na festiwalach literackich? Zdaję sobie sprawę, że dla osób zaczynających dopiero karierę w tym fachu to, co mówię może wydawać się nierealistyczne, ale być może moje uwagi będą zawierać materiał do przemyśleń oraz praktyczne porady. Uprawiając zawód tłumacza literatury, dobrze jest być proaktywnym, nadawać sprawom bieg, nie czekać, aż same się potoczą. To wymaga pewności siebie i energii. Myślę jednak, że w świecie literackim istnieje silna synergia i wszyscy możemy z niej z pożytkiem i radością korzystać.

Mogę rzecz jasna mówić tylko o własnym doświadczeniu tłumaczki z „małego” języka na „duży”. Zdaję sobie sprawę, że w różnych krajach sytuacja może być bardziej skomplikowana, przemysł wydawniczy działa bowiem rozmaicie, różnią się kultury, niemniej jednak być może zdołam naszkicować kilka pomysłów wartych rozważenia.

Po pierwsze, jak autorzy i tłumacze mogą się wzajemnie wspierać, by wydać książkę?

Ponieważ jestem uznaną tłumaczką, dość często kontaktują się ze mną autorzy chcący zainteresować mnie swoją twórczością w nadziei, że będę ich tłumaczyć na angielski. To prawda, tłumacz potencjalnie może pomóc autorowi w znalezieniu wydawcy w kraju docelowym. Ale nierzadko wiedzeni nadzieją pisarze nie zdają sobie sprawy z realiów. Dość często muszę wyjaśniać autorom, że wśród wszystkich książek wydanych w języku angielskim – blisko 200 tysięcy rocznie w Wielkiej Brytanii (czyli dziesięć razy więcej niż w Polsce) i ponad 300 tysięcy w USA – przekłady stanowią tylko ok. 3–5 procent, spośród których tylko niewielki odsetek to przekłady literatury pięknej, co oznacza, że konkurencja jest ogromna. Czasami pisarze chcą, żebym przetłumaczyła ich książkę, deklarują, że mi zapłacą, ale nie wiedzą, że tłumaczenie jest drogie, a nawet kiedy powstanie, nie ma gwarancji, że znajdzie się wydawca. Wyjaśniam więc autorom, że najlepiej byłoby, gdyby w ich imieniu występował agent albo gdyby prawa do wydań zagranicznych ich utworów sprzedawał ich wydawca.

Jeśli zgłosi się do was autor z prośbą o przetłumaczenie książki i pomoc w znalezieniu wydawcy, musicie mu to najpierw wyjaśnić. Jeśli jednak książka naprawdę wam się podoba i koniecznie chcecie ją przetłumaczyć, to najlepiej będzie – i dla was, i dla autora – jeśli przełożycie kilka przykładowych stron i przygotujecie propozycję wydawniczą: streszczenie i ocenę tekstu, w której wyjaśnicie, dlaczego książka wam się podoba oraz uargumentujecie, dlaczego uważacie, że ma szansę się sprzedać i kto będzie chciał ją przeczytać. Tak przygotowane materiały można przedstawić potencjalnym wydawcom – czyli de facto zadziałać w roli agenta. Czasem udaje się umieścić próbkę przekładu w czasopiśmie literackim, co bywa sposobem na zaprezentowanie twórczości naszego autora potencjalnym wydawcom. Taka publikacja fragmentu utworu dodaje wydawcom pewności – nic nie robi lepiej niż zawarty w propozycji wydawniczej link do czasopisma online, które już opublikowało fragment przedstawianego utworu.

Ale ani autor, ani tłumacz nie mogą jednak oczekiwać cudów. W sytuacji idealnej w sprawę powinien zaangażować się agent lub dział praw zagranicznych wydawnictwa, osoba mająca kontakty z zagranicznymi wydawcami i jeżdżąca na targi książki, gdzie kupuje się i sprzedaje prawa. Tłumacze, którzy przygotowują próbki i propozycje wydawnicze dla agentów i wydawców, mają duże szanse otrzymać potem propozycję tłumaczenia całej książki, jeśli tylko prawa do niej zostaną kupione. Nie ma na to gwarancji – wydawca czasami woli zatrudnić kogoś, z kim już wcześniej współpracował – ale daje to tłumaczowi bardzo mocną pozycję.

Zdarza się, że tłumacz czuje bardzo silny związek z daną książką, po prostu wie, że musi ją przetłumaczyć – ale jeśli chce mieć nadzieję na publikację, powinien być realistą i upewnić się, że autor także rozumie całą sytuację. Tłumacząc sporą część obszernej książki na koszt autora bez gwarancji publikacji, trzeba wkalkulować ryzyko – jeśli ktoś decyduje się na tę drogę, koniecznie musi uzyskać pisemne porozumienie z autorem określające zakres prac i oczekiwania obu stron. Nie ma większego rozczarowania dla autora i tłumacza niż sytuacja, w której po przetłumaczeniu długiego tekstu (lub zapłaceniu za jego tłumaczenie) okazuje się, że nikt nie jest zainteresowany jego wydaniem. Autor uważa, że to wina tłumacza, tłumacz czuje się bezradny – nikt na tym nie zyskuje.

Zapytałam kilkoro moich znajomych, którzy są pisarzami i tłumaczami, o ich doświadczenia. Większość z nich nie ryzykowała pomagania autorom powieści w znalezieniu wydawców. „Szczerze mówiąc, w większości wypadków, kiedy pisarz zlecił mi tłumaczenie, nie udawało się nam znaleźć wydawcy” – powiedział mi tłumacz z języka holenderskiego na angielski. „W jednym przypadku skończyło się na self-publishingu, czasem zdołaliśmy umieścić jakieś opowiadanie w czasopiśmie online, ale generalnie nie mam zbyt wielu dobrych doświadczeń w tym zakresie”. Tłumaczka z serbskiego na angielski powiedziała mi: „Stale zgłaszają się do mnie autorzy, którzy chcą mi zapłacić za tłumaczenie swoich książek. Ostatnio przyszedł do mnie autor tysiącstronicowego pamiętnika. Powiedziałam mu to, co zawsze: że chętnie przetłumaczę 30–50 stron według stawki za stronę lub słowo, a jeśli autor i/lub ja znajdziemy wydawcę, zawrę umowę na całą pracę i zwrócę autorowi pieniądze, które wyłożył na próbkę. Ale nie będę spędzać roku lub więcej na tłumaczeniu tysiącstronicowej książki, która może znaleźć wydawcę, ale nie musi”.

Moja koleżanka ma rację – próbki wystarczą, by przekonać zagranicznego wydawcę. Ale jeśli autor jest odpowiednio reprezentowany, to interesujący się jego twórczością tłumacz może sporo zdziałać, przygotowując materiały, które pomogą agentowi lub pracownikowi wydawnictwa z działu praw autorskich w sprzedaży prawa do wydania książki za granicą. Tłumacze wiedzą też nierzadko o dotacjach na pokrycie kosztów tych materiałów – w niektórych krajach, na przykład w Polsce, istnieją państwowe granty na tłumaczenie próbek i przygotowanie materiałów o książkach. Mając o nich wiedzę, tłumacze mogą pomóc autorom i wydawcom.

Agenci i działy praw autorskich w wydawnictwach mają międzynarodowe kontakty i jeżdżą na targi książki (na przykład wiosną w Londynie i jesienią we Frankfurcie), gdzie sprzedają prawa do książek swoich autorów, jednak tłumacze mają kontakty w branży wydawniczej swojego kraju i mogą poprzez sugestie czy rozmowy przekonywać redaktorów, których znają lub z którymi pracowali w przeszłości, do danego tytułu czy autora. Tłumacze zazwyczaj także wiedzą, jak wygląda rynek wydawniczy w ich kraju – czują, które książki spodobają się czytelnikom i jak wypadają na tle istniejących już tytułów.

Najlepsze rezultaty osiąga się dzięki pracy zespołowej z udziałem autora, jego agenta lub wydawcy i tłumacza. Niemniej jednak zdarzają się wyjątkowe przypadki, kiedy autor i tłumacz mogą wspólnie działać na rzecz publikacji przekładu bez udziału agenta lub przedstawiciela wydawcy. Pewien znakomity polski powieściopisarz powiedział mi, że jego tłumacz na język francuski jest tak dobry w znajdowaniu wydawców, że traktuje go jak swojego agenta i oficjalnie płaci mu dziesięć procent honorarium za prawa na rynku francuskim. Trzeba podkreślić, że tego pisarza i jego tłumacza połączyła mocna więź zawodowa oraz przyjaźń, które są dobrą podstawą wzajemnego zaufania.

Istnieje taki obszar, w którym wsparcie tłumacza jest w istocie jedyną szansą, by dzieło ukazało się w języku obcym. Mowa o poezji. Poeci rzadko mają agentów czy wydawców, którzy sprzedawaliby ich utwory za granicą. Dlatego też poeta często właśnie dzięki swoim tłumaczom zyskuje światową sławę. Pewien tłumacz z języka hiszpańskiego na angielski i odwrotnie o dużym dorobku, a zarazem poeta i wydawca, powiedział mi: „Często właśnie tłumacz zajmuje się poszukiwaniem wydawców w imieniu poety, zwłaszcza jeśli chodzi o języki mniej znane. Powiedziałbym, że zdecydowana większość przekładów poezji powstaje dzięki uporowi tłumaczy i ich działaniom promocyjnym. A już na pewno tak jest w świecie anglojęzycznym”.

Sama także mam tu pewne doświadczenia. Rzadko tłumaczę poezję, ponieważ wysyłanie tłumaczeń do czasopism poetyckich, śledzenie, gdzie trafiły, czy zostały odrzucone czy nie, wymaga sporo czasu. Skontaktował się jednak ze mną kiedyś pewien polski poeta, który dość natarczywie prosił o przetłumaczenie kilku wierszy. Zrobiłam to za darmo, bo mi się podobały, ale nie wierzyłam zbytnio w sukces tych przekładów. Niczego mu nie obiecywałam – powiedziałam, że nie mam czasu, żeby zająć się ich publikacją. Poeta był jednak mocno zdeterminowany, więc sam wysłał je do paru czasopism, a do mnie znienacka zaczęły przychodzić czeki za licencję na publikację tłumaczeń (bo oczywiście nawet jeśli autor płaci tłumaczowi za tekst, to prawa autorskie należą do tłumacza). Kiedy moje przekłady wierszy ukazały się w kilkunastu czasopismach literackich, poeta poprosił mnie o przygotowanie propozycji dla wydawców. Dzięki radom innych tłumaczy, którzy odnieśli sukces przy publikacji poezji, udało mi się znaleźć dla tego twórcy właściwego wydawcę. Dziesięć lat później mamy już dwa pełne zbiory w języku angielskim, a utwory tego poety pojawiły się w „New Yorkerze”. Wszystko dlatego, że jako autor był wytrwały i zwrócił się do mnie z prośbą o pomoc w przedsięwzięciu, które moim zdaniem nie miało wielkiego potencjału. Teraz tłumacze na różne języki zgłaszają się do niego z propozycjami przekładu jego twórczości. A zatem poeci i tłumacze, którzy chcą pracować nad poezją, mogą skutecznie działać razem, jeśli mają realistyczne oczekiwania i nie martwią się o pieniądze.

Obecnie nie mam czasu, by pomagać autorom, którzy się do mnie zgłaszają, więc grzecznie tłumaczę, że jestem zbyt zajęta, ale mogę polecić ich innemu tłumaczowi – czasem wiem, kto z moich kolegów prawdopodobnie będzie zainteresowany.

Radę dla autorów mam więc taką, że bezpośrednie zwracanie się do potencjalnych tłumaczy nie daje gwarancji na zagraniczną publikację. Taki kontakt może jednak zaowocować co najmniej przydatną radą, ale – wyłączywszy poetów – najlepiej szukać pomocy u agenta lub wydawcy, który potrafi sprzedawać prawa do zagranicznego wydania utworów. Tłumacz z kolei musi działać realistycznie, gdy autor zgłosi się do niego z prośbą o pomoc. Jeśli jednak bardzo chce przełożyć teksty konkretnego autora, warto by nawiązał współpracę z przedstawicielem zajmującym się prawami autorskimi w wydawnictwie.

Druga sprawa, o której chciałabym opowiedzieć, to metody współpracy autorów i tłumaczy w celu stworzenia jak najlepszego przekładu.

To może być zaskakujące, ale tłumaczowi, który dostał zlecenie przełożenia książki żyjącego autora, nie zawsze przychodzi do głowy, by w ogóle się z nim skontaktować. Zapytałam pewną brytyjską autorkę powieści historycznych o jej doświadczenia z tłumaczami. „Nigdy nie miałam z nimi żadnego kontaktu” – odpowiedziała. „Nie wiem, czy to mówi coś o innych kulturach tłumaczeniowych czy o mnie! Jednak jestem z tego powodu nieufna wobec tłumaczenia, ponieważ nie mam pojęcia, czy przekłady moich utworów są wierne. Żałuję, że nie miałam kontraktu z tłumaczami, może sama powinnam być aktywniejsza, prosić wydawców o skontaktowanie ich ze mną. To pewnie brak doświadczenia z mojej strony”.

Poeta, z którym współpracuję, zawsze ma pomocne uwagi do moich przekładów, więc zapytałam go o współpracę z innymi tłumaczami. I dowiedziałam się, że chociaż jest tłumaczony na około 20 języków, pytania dostaje tylko ode mnie i od tłumacza na język niemiecki. „Przeważnie nie zadają żadnych pytań, a wolałbym, żeby to robili, bo to nigdy nie zaszkodzi. Jeśli o nic nie pytają, to znaczy, że są albo geniuszami, albo idiotami. Myślę, że tych drugich jest na świecie więcej. I dlatego cenię sobie tłumaczy, którym mogę coś podpowiedzieć”.

Jeden z moich kolegów, który jest pisarzem i tłumaczem, miał niezbyt dobre doświadczenia z tłumaczeniem swoich powieści na język, z którego sam przekłada. „Tłumaczka skontaktowała się ze mną tylko dlatego, że wielokrotnie nalegałem, by wydawca o to zadbał. Była bardzo sympatyczna, mamy więc teraz szansę, żeby pogadać na przykład o tym, jak przetłumaczyć jednowyrazowy tytuł, co jest ważne. Ona chciała zostawić go po angielsku, ale ja zdecydowanie tego nie chcę, więc zachęcam ją do kreatywności”. Te słowa nie brzmią tak, jakby autor miał do tłumaczki pełne zaufanie. Może miała tremę przed kontaktem z pisarzem, który zna jej język, wydaje mi się jednak, że niepodjęcie kontaktu byłoby błędem.

Być może niektórzy autorzy nie są szczególnie zainteresowani tłumaczeniami swoich utworów. Choć mi wydaje się to nieco dziwne – przecież książki to ich dzieci, które wysyłają w daleki świat. Patrząc z punktu widzenia tłumaczki, nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie mieć pytań do autorów lub nie być ich po prostu ciekawą. Większość kolegów, którym zadałam pytanie o relację z autorami, zgodziło się ze mną i udzieliło różnych rad w kwestii budowania relacji opartej na zaufaniu, kiedy już podpisze się umowy wydawnicze.

Autor, którego utwór ma zostać przetłumaczony przez nieznaną mu osobę na nieznany mu język może czuć niepokój. „Czy tłumaczowi można zaufać, że dobrze zrozumie to, co piszę? Jak się w tej kwestii upewnić?”. I autor, i tłumacz mogą w tym względzie zrobić sporo dla wzajemnych korzyści.

Istotny głos pochodzi z opublikowanego niedawno wywiadu z tłumaczem literatury niemieckiej: „Kiedy zacząłem pracę, napisałem do autora, aby się przedstawić (jak to zwykle robię zaczynając współpracę) i niebawem nawiązaliśmy dobrą relację”. Jeżeli autor nie zna tłumacza, musi zaufać wydawcy, że ten wybierze najlepszą osobę do przełożenia konkretnego tekstu. Tłumacz, który przewiduje, że będzie miał do autora pytania, może go uspokoić, nawiązując kontakt na wczesnym etapie przekładu. Wystarczy wysłać miłą wiadomość, że zaczyna się pracę nad książką i że być może w jej trakcie pojawią się pytania. Dobrze napisać, kiedy mniej więcej planuje się je przysłać. Warto też opowiedzieć trochę o swoim dotychczasowym doświadczeniu lub o potencjalnych punktach stycznych. W ten sposób tłumacz pokazuje, że jest profesjonalistą, który liczy się z uczuciami autora.

Pytania do autora

Kiedy kontakt został już nawiązany, autor nie poczuje się zaskoczony, gdy otrzyma od tłumacza pytania. Tłumacz musi przemyśleć, kiedy i jak je zadawać. Zazwyczaj najlepiej jest najpierw ukończyć przekład, wtedy bowiem można ograniczyć listę pytań do tych, na które odpowiedzieć może tylko autor. Nie warto zawracać autorowi głowy kwestiami, które można znaleźć w internecie. Jeśli okaże się, że tłumacz nie umie sam szukać informacji, zaufanie autora może zostać podważone. Potwierdziła to tłumaczka literatury serbskiej: „Czekam z zadawaniem pytań do zakończenia przekładu, ponieważ czasami problemy rozwiązują się na etapie redakcji. Ale lubię dzięki pytaniom udowadniać autorowi, że czytam dokładnie i zwracam uwagę na szczegóły. A także, że mam na tyle pokory, by przyznać, że czegoś nie rozumiem”.

Dobrze jest zadawać pytania zamknięte. Zamiast więc pytać ogólnikowo: „Co to oznacza?”, lepiej dociekać: „Czy to oznacza X, czy raczej Y? Czy dobrze rozumiem intencję?”. Przekonałam się, że autorzy bywają zaskoczeni moimi pytaniami, ponieważ sami po prostu piszą bez całej tej analizy, którą uruchamiam jako tłumacz. Stale zadaję sobie pytanie, dlaczego pisarz czy pisarka wybrali to właśnie słowo? Z jakiego powodu sformułowali coś w taki, a nie inny sposób? Tymczasem autorzy piszą podświadomie, instynktownie wiedząc, co chcą osiągnąć. Dlatego nasze pytania czasem wydają się im dziwne. Olga Tokarczuk mówi mi, że każdy tłumacz pyta o inne rzeczy, choć oczywiście są też pytania podobne czy takie same. Tłumacze, którzy pracują nad Księgami Jakubowymi, wielką epopeją historyczną pisarki, stworzyli na Facebooku grupę wsparcia i w trakcie zmagań z tą monumentalną książką, której napisanie zajęło autorce osiem lat, wymieniają się informacjami i wiedzą.

Osobiście mam same dobre doświadczenia w tym zakresie: kiedy tłumaczenie jest mniej więcej gotowe, wysyłam autorowi listę pytań, otrzymuję pisemną odpowiedź. W przypadku polskiego pisarza Pawła Huellego dostaję nawet coś w rodzaju zestawu miniaturowych opowiadań w odpowiedzi, literacki klejnocik pod każdym pytaniem. Chciałabym, aby wszyscy autorzy i tłumacze przekonali się, że taka wymiana zdań jest podstawą dobrej relacji, która może trwać przez całe życie zawodowe, a nawet przerodzić się w przyjaźń.

Tłumacz musi jednak zachować się czujnie, kiedy znajduje w książce błąd. Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy popełniamy błędy. Jeśli tłumacz zna autora, może mu go wskazać – zazwyczaj autor jest wdzięczny. Holenderski pisarz Gerbrand Bakker, jak twierdzi jego tłumacz na język angielski, uprawia wręcz grę polegającą na sprawdzaniu, czy tłumacze zauważą jego potknięcia. Bakker powiedział mu kiedyś: „O, dobry jesteś, tego nie zauważył nawet Niemiec”. (Choć podobno tłumacz na język francuski, który był kolejną osobą pracującą nad tą samą książką, znalazł z kolei błąd przeoczony przez tłumacza na angielski…). Polski reportażysta Mariusz Szczygieł zbiera poprawki od swoich tłumaczy, żeby w nowych wydaniach wprowadzać zmiany w polskim tekście. Nikt nie czyta książki tak uważnie jak tłumacz – ten na pewno dostrzeże szczegóły.

Jeśli nie poznaliśmy jeszcze autora, nasze pytania najlepiej wskazać redaktorowi książki, który pełni funkcję pośrednika. On też, jako pierwszy czytelnik w języku docelowym, zgłasza tłumaczowi sugestie i pytania. Jeśli tłumacz sam nie zna odpowiedzi na te wątpliwości, będzie musiał skonsultować się z autorem. Niektóre książki wymagają daleko idącej redakcji, by dobrze zafunkcjonować na danym rynku wydawniczym. Dobry przykład usłyszałam od autorki, która również tłumaczy z języka holenderskiego, a ponadto pracowała jako redaktorka. Tłumaczyła książkę o morskich wodorostach. „Redaktor zasugerował uzupełnienie książki o różne elementy, których poszukałyśmy razem z autorką i dodałyśmy je do książki. Dodatkowe rozdziały pisałyśmy przy stole u niej w kuchni i razem wypróbowywałyśmy zawarte w książce przepisy kulinarne, zmieniając je i uzupełniając. Wersja angielska jest o około 30 stron dłuższa od holenderskiej i ma inne ilustracje. To była dla mnie lekcja, jak ważne jest zaufanie i współpraca na równych prawach. Inaczej napisanie tych dodatkowych rozdziałów zajęłoby znacznie więcej czasu. A wspólna praca na żywo była tu najskuteczniejszym sposobem, znacznie lepszym niż setki e-maili”. Nie mówiąc o tym, że musiała być znacznie przyjemniejsza.

Zdarza mi się wskazywać redaktorowi propozycje cięć lub poprawek. Moi autorzy nie zawsze są zachwyceni zmianami, ale wówczas negocjujemy i w rezultacie czasem niczego zmieniamy, a czasem zgadzamy się, że ostrożna modyfikacja polepszy sytuację konkretnej książki na danym rynku. Ostatnio na przykład tłumacze na język angielski mogą natknąć się na kwestie poprawności politycznej – wydawcy dbają o to, by nie pojawiały się utwory, które ktoś mógłby odczytać jako obraźliwe. W takich przypadkach zamiast mówić autorowi, że trzeba ciąć, proponuję przeformułowanie tekstu, które zaakceptują zarówno autor, jak i wydawca.

Sama miałam zawsze szczęście we współpracy z autorami, ale co jeśli sprawa nie okaże się taka prosta? Oto kilka wskazówek na wypadek problemów.

Co zrobić, gdy autor nie czuje zaufania do tłumacza? A co, jeśli tłumacz czuje, że autor próbuje zbytnio przejąć kontrolę? Takie sytuacje się zdarzają.

Autor nie może znać wszystkich języków, na które tłumaczone są jego teksty. Nabiera pewności co do tego, że tłumacz jest w pełni kompetentny dopiero wtedy, gdy książka zostanie opublikowana i dobrze przyjęta. Autor musi jednak pozwolić tłumaczowi działać i uznać fakt, że to tłumacz zna swój język. Jeden z moich kolegów ujął to tak: „Autorzy muszą zaakceptować, że tłumaczenie jest sztuką niedoskonałą – nie wszystko da się przenieść do języka obcego. Większość pisarzy o tym wie. Przekład jest więc nowym dziełem, a tłumacz – jego współautorem. W ostatecznym rozrachunku tłumacz powinien mieć tu ostatnie słowo, bo to on jest w stanie spojrzeć na przekład z punktu widzenia osób najważniejszych w tym przedsięwzięciu, a więc czytelników. Większość autorów, z którymi pracowałem, akceptowała ostateczny mój osąd, podobnie jak i to, że przetłumaczony utwór jest nowym tekstem w moim języku, że jest to mój tekst, który nie jest i nigdy być nie może dosłowną kalką oryginału”.

Jeśli przewiduje się trudności, najlepiej próbować rozwiązać je na samym początku. To obowiązek wydawcy – jeśli autor ma wątpliwości co do wyboru tłumacza, powinien porozmawiać o tym z redaktorem. Jeśli tłumacz ma zastrzeżenia, również może poprosić redaktora o pośrednictwo. Zapewniam, że zazwyczaj nie jest to konieczne.

Przewidywanie potencjalnie trudnych sytuacji

Czasami tłumacz staje przed szczególnym wyzwaniem językowym, kiedy autor posługuje się różnymi odmianami języka, na przykład dialektem regionalnym, slangiem, elementami języków wymyślonych lub wstawia dialogi w innym języku znanym czytelnikom oryginału (ostatnio na przykład natknęłam się na białoruską powieść, w której niektórzy bohaterowie mówili po rosyjsku, co było istotne dla fabuły). Autor wie, że jego czytelnicy na pewno pojmą sens i zrozumieją intencję, ale tłumacz bywa w takich sytuacjach zmuszony do szukania kreatywnych rozwiązań wymagających odejścia od znaczenia tekstu oryginalnego lub różnych kompromisów. W takiej sytuacji warto już na początku pracy ustalić strategię i przedstawić ją autorowi, aby upewnić się, że zostanie zaaprobowana. A w przeciwnym razie – zmodyfikować plan działania.

Jeden z moich kolegów miał trudności z autorką, której powieść zawierała tego rodzaju komplikacje językowe. Jest to tłumacz bardzo dbający o dobre relacje z pisarzami. „Zawsze starałem się współpracować z autorami – powiedział mi – ponieważ chcę mieć pewność, że będą zadowoleni z ostatecznego efektu, a także aby móc odeprzeć ewentualną krytykę za pomocą argumentu, że autor wszystko widział i zaakceptował. Ogólnie rzecz biorąc, dobrze mi to wychodziło i nie wszedłem z nikim w konflikt. Moja metoda, z góry nieformalnie uzgadniana z autorami (najlepiej na piśmie, przez e-mail) polega na wysyłaniu po kilka rozdziałów, z prośbą o komentarze w jakimś sensowym terminie. Zazwyczaj pisarze odsyłają tekst z kilkoma korektami i uwagami, wskazują na sporadyczne błędy, a ja wprowadzam poprawki”. No i znakomicie – brzmi jak właściwe podejście. Ale kolega tłumacz dodał: „Natknąłem się jednak kiedyś na autorkę, która miała kompletnie inną wizję współpracy. Chciała wejść głęboko w proces przekładu i mieć prawo sprawdzać wszystko. Innymi słowy, chciała kontrolować tłumaczenie, w każdym razie tak to odebrałem… Zdałem sobie sprawę, że powinienem był opracować i uzgodnić z nią inną strategię. Postanowiłem, że kiedy następnym razem będę pracował z nieznanym mi autorem, rozpytam wśród jego dotychczasowych tłumaczy o ich doświadczenia, a przed podpisaniem umów przedyskutuję z wydawcą (redaktorem), do jakiego stopnia autor może ingerować w proces tłumaczenia i wprowadzania zmian w moim tekście”.

Brzmi to dość drastycznie, jest to nietypowy, skrajny przykład, ale bywają sytuacje, kiedy warto, by zarówno autor, jak i tłumacz od samego początku myśleli z wyprzedzeniem i patrzyli na sytuację z perspektywy drugiej strony. A najlepiej, by już na początku pracy nawiązali kontakt, choćby tylko mailowy, porozmawiali, pokazali, że oboje dążą do jak najlepszego wyniku i że grają w jednej drużynie. Jeden z wydawców, z którymi regularnie współpracuję, stwierdził kiedyś, że znakomicie jest, kiedy wokół autora tworzy się drużyna – dobry agent, dobry tłumacz, dobry redaktor i dobry wydawca. Taki zespół może stworzyć wspaniałe książki i wspierać się w rozwoju.

Dodam, że chociaż starałam się znaleźć przykłady z wielu języków, prosząc o relacje autorów i tłumaczy z różnych środowisk, to jednak procesy wydawnicze mogą różnić się w zależności od kraju, dlatego niektóre z moich porad nie będą miały zastosowania we wszystkich przypadkach. Jako tłumacze wiecie z pewnością, jak sytuacja wygląda w waszym państwie, w jaki sposób składa się propozycje wydawnicze, jakie są zazwyczaj etapy prac redakcyjnych. Jeśli więc nawiązaliście kontakt z autorem, możecie pomóc mu zrozumieć te mechanizmy.

Po trzecie, jak autor i tłumacz mogą razem promować swoją wspólną publikację?

Jestem przekonana, że tłumacz może zrobić bardzo wiele, by pomóc w promocji i sprzedaży książki, którą przetłumaczył.

Tłumacze mogą pomóc autorom, wykorzystując do promocji media społecznościowe. Szczególnie aktywni są tłumacze Olgi Tokarczuk, którzy nie tylko prowadzą na Facebooku grupę „Okna”, ale także profil „Olga Tokarczuk in English”. Tłumacze mogą udzielać wywiadów, tworzyć podcasty czy blogi, pisać do czasopism i na strony poświęcone literaturze tłumaczonej albo (jeszcze lepiej) literaturze w ogóle. To pomaga w sprzedaży książki, ale poza tym jest przyjemne, wspiera rozwój kariery, a co najważniejsze, wprowadza literaturę tłumaczoną w główny nurt kultury literackiej. W krajach anglojęzycznych, gdzie konkurencja na rynku książki jest duża, ludzie traktują tłumaczenia jako literaturę drugorzędną w stosunku do tej pisanej po angielsku, ale im bardziej widoczni i głośni stają się tłumacze, tym bardziej „normalna” i mainstreamowa okazuje się literatura obca.

Kiedy negocjuję umowę na przekład, zapewniam wydawcę, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc w sprzedaży książki, że to moja „wartość dodana”, powód, by zapłacić mi procent od sprzedaży. Robię to również dlatego, że zależy mi na autorze i sukcesie „naszej” książki. Staram się pomóc nie tylko przy spotkaniach promocyjnych, ale też szukam znanych postaci, które napisałyby noty na okładki, tworzę listy potencjalnych recenzentów lub osób, które mogą wypowiedzieć się na temat publikacji. Kiedyś ot tak wysłałam książkę do znanego pisarza, dołączając list, w którym napisałam, że jej autor uwielbia jego twórczość. Nie zawarłam w liście żadnych oczekiwań ani próśb, ale kilka miesięcy później ów znany pisarz nominował nasz tekst do nagrody za książkę roku we wpływowej gazecie. Gdybym mu jej nie wysłała, pewnie nigdy by się nie dowiedział, że istnieje. Oczywiście mógł równie dobrze zignorować mój list, książka mogła mu się nie spodobać, ale warto było spróbować – zwłaszcza że niczym nie ryzykowałam. Poza tym to było przyjemne – miałam pretekst, żeby napisać do tego pisarza i wciąż pamiętam nerwowe podniecenie, które towarzyszyło mi, kiedy wrzucałam przesyłkę do skrzynki, zastanawiając się, jak adresat na nią zareaguje.

Jeśli w kraju tłumacza działa instytut kultury reprezentujący państwo autora, to są duże szanse, że tłumacz będzie w nim kogoś znał. Na przykład, tak jak w wielu innych miastach, w Bukareszcie jest Instytut Kultury Polskiej, a w Belgradzie Instytut Cervantesa. Promują one sztukę ze swoich krajów, w tym literaturę, tak więc tłumacz może znakomicie pośredniczyć między wydawcą a taką instytucją, która umożliwi finansowanie i reklamę wydarzenia promującego jego książkę.

Tłumacze często wiedzą też o festiwalach literackich w swoim kraju. Jeśli wydawca jest mały i nie zatrudnia specjalisty, którego zadaniem jest przekazywanie sugestii organizatorom festiwali, funkcję tę może przejąć tłumacz, który zwykle miewa dobre rozeznanie, kto byłby najlepszą osobą do przeprowadzenia rozmowy z autorem.

Sami tłumacze mogą też brać udział w takich wydarzeniach; czasem pełnią rolę tłumacza ustnego dla swojego autora, a czasem występują u jego boku, w gruncie rzeczy jako współautorzy książki. Zacytowana wyżej Olga Tokarczuk potwierdza, że wnoszą oni szczególny wkład, dzięki któremu jej utwory zyskują nową autonomię.

Chciałabym wierzyć, że autorzy mają ochotę i czas, by angażować się w promocję przekładu swojej książki za granicą. Większość z nich lubi podróżować, choć oczywiście nie są to wakacje, lecz praca, i to dość wymagająca – często oznacza kilka dni poza domem za niewysokie honorarium. Nierzadko zdarza się, że przetłumaczona książka ukazuje się kilka lat po oryginale, a autor zajmuje się już czymś innym. „Już nie pamiętam” – mawiają wówczas pisarze. Tu jest miejsce dla tłumacza, bo ma książkę na świeżo w pamięci.

Kiedy tłumacze i autorzy się znają, mogą zaproponować różne kreatywne wydarzenia, na przykład pojedynki tłumaczeniowe: dwoje tłumaczy przekłada ten sam fragment tekstu, a następnie w obecności autora moderator porównuje efekty ich pracy i omawia z tłumaczami dokonane wybory. To niezapomniane przeżycie i dla „zawodników”, i dla widzów. Zabawa jest świetna, publiczność to uwielbia, sprzedaż książki wzrasta. Wszyscy są zaskoczeni tajnikami pracy tłumaczy.

Niektóre książki idealnie nadają się do prezentacji multimedialnych – z fotografiami, muzyką i czytaniem fragmentów przez tłumacza i autora. U mnie świetnie wyszło to z polskim powieściopisarzem Jackiem Dehnelem, autorem książki opartej na życiu jego babci zatytułowanej Lala, w której wspomina, że wszystkie rodzinne fotografie zostały spalone przez czerwonoarmistów. Po ukazaniu się tej książki w Polsce pojawił się jakiś daleki krewny, który jak się okazało, miał odbitki utraconych zdjęć. Na naszej londyńskiej imprezie w charakterze ilustracji pokazaliśmy te fotografie i puściliśmy ulubione utwory babci pisarza, o których mowa w książce. Sprzedaliśmy wtedy kilka pudeł książek – wszystkie, które dostarczył dział promocji wydawcy.

Jeśli tłumacz bierze udział w promocji danej książki, zawsze powinien otrzymać wynagrodzenie, bez względu na to, czy opowiada o swojej pracy, czy tłumaczy ustnie dla autora, czy przekłada jego eseje promocyjne do publikacji prasowych. Oczywiście nie ma takiego obowiązku – niektórzy nie znoszą występów publicznych. Jak powiedział mi Jacek Dehnel: „Zdarzały się sytuacje, kiedy tłumacze za nic nie chcieli brać udziału w imprezach promocyjnych, bo są nieśmiali i uważają to za krępujące, nie ma w tym nic złego. Ale zazwyczaj takie wydarzenia były bardzo udane, a ja uwielbiam, gdy tłumacze również biorą w nich udział – zwykle dają z siebie bardzo dużo”.

Wyjazd za granicę w celu promowania swojej twórczości może być też przygodą. Wielu moich autorów przyjeżdżających do Londynu, aby promować swoje utwory, zatrzymuje się u mnie, więc korzystamy z okazji, by wybrać się gdzieś razem i znakomicie się bawić. Wspaniale jest spędzać razem czas, rozmawiać o tym, nad czym teraz pracują, planować przyszłość, poznawać ich sposób myślenia i patrzenia na rzeczywistość. Czasami zauważam, że moje żarty czy pomysły pojawiają się później w ich kolejnych książkach i wtedy wiem, że naprawdę pracujemy razem.

A na koniec: partnerstwo doskonałe

Na zakończenie przytoczę jedną z moich ulubionych historii o owocnej współpracy między autorem a tłumaczem. Pochodzi ona od Rolanda Glassera, który przekłada z języka francuskiego na angielski. Przetłumaczył on m.in. Tram 83, powieść Fistona Mwanzy Mujili, frankofońskiego autora z Konga. Akcja rozgrywa się w obskurnym nocnym klubie w opanowanej przez rebeliantów części miasta jakiegoś środkowo-afrykańskiego kraju, gdzie trwa rewolucja; powieść opowiada o ryzykownej przyjaźni idealistycznego pisarza i cynicznego kombinatora, z których każdy ma inne podejście do tego dziwnego i niebezpiecznego otoczenia. W książce jest sporo specyficznego slangu, co musiało być bardzo trudne do przełożenia.

W czasopiśmie „Asymptote” Roland opisał pierwsze swoje spotkanie z autorem w kongijskiej restauracji na północy Paryża. Oto jak opowiada tę historię:

Po raz pierwszy przeczytałem Tram 83 cztery miesiące wcześniej i już po kilku stronach poczułem niemal fizyczne uniesienie. Czułem, jak pot spływa mi po plecach, czułem fetor ciał, piwa, różnych płynów ustrojowych, śmieci i grillowanego psiego mięsa. Literacki orgazm w czystej postaci, którego rezultatem była propozycja wydawnicza dla Willa Evansa z Deep Vellum Publishing w Dallas, który książkę kupił. Dwa miesiące później, nie bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym i relacjach osobistych, przenicowałem się, by przygotować dwurozdziałową próbkę, która zapewniła mi prawo i przywilej przetłumaczenia „jazzowej powieści” Fistona na język angielski. Kiedy szedłem z nim do restauracji, książka odniosła właśnie sukces we Francji, zdobywając kilka nominacji do głównych nagród i całostronicową okładkę w „Le Monde des livres”. Gdy czas sposobny, znajdzie się i właściwy człowiek – ale ja muszę się zabrać za tłumaczenie[2].

A zatem dopiero kiedy Roland znalazł wspaniałą powieść, przekonał wydawcę do jej publikacji i zapewnił sobie zlecenie na tłumaczenie, książka odniosła sukces w oryginalnym języku. Roland opowiada, co zyskał dzięki temu, że poznał autora, zanim jeszcze zabrał się do tłumaczenia, i jak relacja, którą nawiązali, umawiając się któregoś wieczoru w Paryżu, stała się pierwszym krokiem do wspólnego stworzenia książki, która obu przyniosła wielki sukces.

Dzięki niej autor i tłumacz wyjechali wspólnie w pierwszą podróż do Stanów Zjednoczonych, w szaloną trasę promocyjną, która wiodła przez cały kraj od Nowego Jorku, przez Teksas, do Seattle i Kalifornii. Następnie Roland przeprowadził absolutnie niesamowity wywiad z Fistonem Mwanzą Mujilą, który w styczniu 2016 roku ukazał się w „The White Review”[3]. Oto więc mamy przykład szalenie ekscytującej, owocnej i rozwijającej współpracy autora i tłumacza, doskonałą ilustrację takich relacji, do jakich nawiązywania staram się was zachęcić. Na koniec przedstawię kilka najważniejszych fragmentów rozmowy autora i tłu

macza, choć warto zapoznać się z całością tego materiału.

Oto fragment opowieści o tym, jak czuł się autor zasypany przez tłumacza licznymi pytaniami:

FMM: Na początku pomyślałem: „Ten facet zwariował. Za kogo on się uważa, że zasypuje mnie tysiącami pytań? Co ja mu zrobiłem? Czy on sądzi, że przetłumaczę tę książkę za niego?”. To było pierwsze wrażenie, ale potem doszedłem do wniosku, że tłumacz, który zadaje masę pytań, daje większe poczucie pewności niż taki, który nie pyta o nic, albo pyta o bardzo niewiele, i że czułbym się nieswojo, pracując z tłumaczem, który uważa, że zrozumiał mój tekst całkowicie, który twierdzi, że rozumie wszystko, co piszę… Wolę takiego, który zadaje pytania, bo ja wiem, skąd się biorą moje teksty, wiem, gdzie i jak się rodzą. A nie rodzą się tak po prostu na centralnym placu miasta; pochodzą z daleka, z mojej wewnętrznej wioski, i to nie tylko z Konga, ale z głębi mnie samego, z odkryć, które odzwierciedlają kilka różnych wyobrażeniowych światów. Kiedy tłumacz nie zadaje żadnych pytań, mówię sobie, że powinienem się niepokoić. Więc to była przyjemność, dostawać te pytania i odpowiadać na nie, ujawniać się. Z czasem zdałem sobie sprawę, że to ważne, nie tylko dla mnie, ale dla ludzi, którzy będą czytać tekst po angielsku. Ważne było, jak sądzę, by dostarczyć im wskazówek co do pewnych słów.

Kiedy zadawałeś mi pytania, wiedziałem, że muszę opowiedzieć o pewnych rzeczach, pozornie błahych, które jednak mogą okazać się ważne, nie tylko dla ciebie, nie tylko w kontekście Tram 83, ale też dla innych moich utworów, bo poza tym konkretnym przekładem chciałbym – jeśli coś jeszcze napiszę – żebyś to ty, Rolandzie, przetłumaczył je na angielski. Żeby dla tego języka znalazł się jeden tłumacz, żeby nie zmieniać ich jak rękawiczki.

RG: Naprawdę jestem wzruszony, że to mówisz. I prawda, że po twoich odpowiedziach na wszystkie te pytania, po naszej wspólnej trasie, po wysłuchaniu tego, co mówisz o różnych sprawach, rozumiem ciebie i twoje pisanie znacznie lepiej, więc w tym, co kiedyś napiszesz na pewno będą odniesienia do rzeczy mi znanych. Wyłapię ukryte odwołania i aluzje bez konieczności dopytywania o nie.

Oto dalsza część rozmowy, dotycząca wspólnych występów autora i tłumacza:

FMM: Ciekawie jest pracować ze swoim tłumaczem, występować z tobą, Rolandzie, ponieważ to wymaga pokory – usłyszeć swój własny tekst czytany przez kogoś innego, zaakceptować to i dzielić tę przyjemność z tobą na scenie, przyjemność wypowiadania słów, wypowiadania tekstu. Dla mnie to było naprawdę bardzo piękne przeżycie. Autentycznie sprawia mi radość, jak zmieniasz się z tłumacza w… nie powiem aktora, bo to, co robimy, nie jest aktorstwem…

RG: Ja też wiele wyniosłem z momentów wspólnego działania na scenie; bo choć oczywiście samo tłumaczenie też jest pewnym rodzajem współpracy, to jednak jest to współpraca dyskretna, na odległość – z wyjątkiem oczywiście tych momentów, kiedy omawialiśmy niektóre moje pytania. Ale znaleźć się w sytuacji, gdy faktycznie tworzyliśmy razem tę trzecią rzecz – to było niezwykłe. Najpierw twój tekst po francusku, potem mój po angielsku, choć był to także twój tekst, a potem ta trzecia rzecz złożona z obu elementów.

FMM: Tak, stwierdziłem, że kiedy tu dotarliśmy i ruszyliśmy w trasę, muszę przełamać relację autor–tłumacz, bo w jej ramach dyskutowaliśmy o słowach i zwrotach, których nie rozumiałeś; a tutaj weszliśmy w inną relację, opartą bardziej na współpracy, ale i na przyjemności, bo znakomicie się bawiliśmy.

Oto więc mamy doskonały przykład wspaniałej przyjaźni zrodzonej z literatury – i to przyjaźni z przyszłością. Gdy zapytałam Rolanda o tę przyjaźń, podsumował ją tak: „Istotą rzeczy jest jedzenie plus dużo piwa”.

Jeśli nadal jesteście ze mną, dziękuję za uwagę.

 

[1] Skrócona wersja tego tekstu ukazała się w angielskim przekładzie Jennifer Croft w „Korean Literature Now” (czerwiec 2019): https://koreanliteraturenow.com/essay/musings/olga-tokarczuk-musings-how-translators-are-saving-world (dostęp: 24.02.2012).

Pełny polski tekst znaleźć można w czasopiśmie „Książki” z czerwca 2019 oraz w niedawnym zbiorze esejów Olgi Tokarczuk Czuły narrator (Wydawnictwo Literackie, 2020). Cytowany fragment pochodzi ze stron 86–87.

[2] Artykuł w języku angielskim jest dostępny na stronie: https://www.asymptotejournal.com/criticism/fiston-mwanza-mujila-tram-83/ (dostęp: 24.02.2021).

[3] Wywiad w języku angielskim jest dostępny na stronie: https://www.thewhitereview.org/feature/interview-with-fiston-mwanza-mujila/ (dostęp: 24.02.2021).