Opowiadanie zostało napisane w ramach warsztatów kreatywnego pisania organizowanych przez Krakowskie Biuro Festiwalowe w ramach programu wsparcia debiutów literackich w Krakowie. Zajęcia poprowadzili Mariusz Czubaj, autor m.in. 21:37, oraz Filip Modrzejewski, redaktor serii „Archipelagi” w wydawnictwie WAB. Opowiadanie zostało pierwotnie opublikowane na łamach portalu Popmoderna.pl.

Pierwsza sprawa
Paulina Dąbrowska

Pewnej wrześniowej nocy ktoś dość niegrzecznie zaczął walić w moje drzwi. Warto podkreślić, że były to drzwi nie byle jakie, bo nowe, dębowe, pociągnięte lakierem na wysoki połysk, z krzyżem pośrodku, jak na porządną chrześcijankę przystało. Spałam jak zabita, a tu nagle stuk, puk i tak przez kilka minut, aż zawiasy zaczęły zgrzytać. Myślę sobie – obcym nie otwieram, pamiętam, jak tatuś jeszcze za życia tak uczył.

Przestał.

TRZASK.

Otworzył.

***

Żaden nieregularny zarys na powierzchni gleby nie mógł umknąć jej czujnemu oku – przynajmniej dopóki nie odeszła na bok, żeby zjeść kanapkę.

To była jej pierwsza sprawa. Pierwszy nadzór, który miał otworzyć przed nią podwoje kariery zawodowej, przynieść pieniądze, ubezpieczenie zdrowotne i składki emerytalne. Wiedziała, że taka szansa nie przytrafia się każdemu, więc postanowiła dać z siebie wszystko. Ubrana w kurtkę przeciwdeszczową pochylała się nad brunatną ziemią, obserwując każdy jej centymetr odsłaniany przez łyżkę koparki. Jednak po czterech godzinach uznała, że może trochę odpuścić, tym bardziej, że w perspektywie miała co najmniej cztery kolejne.

Gdy tylko poczuła zapach organicznej pasty z cukinii, dźwięk pracującego silnika koparki został zastąpiony przez niepokojącą ciszę. Przez chwilę zastanawiała się, czy wziąć pierwszy kęs, jednak podmuch wiatru na nowo roztoczył aromat, któremu tym razem towarzyszył jeszcze inny, nieznany dotąd zapach. Przypominał nieświeżą rybę i bardzo psuł urok spożywania smacznego posiłku.

– Pani Ewelino, chyba mam coś dla pani! – usłyszała podekscytowany głos i skrycie życzyła jego właścicielowi, żeby ktoś również przerwał mu jedzenie drugiego śniadania.

Schowała resztę kanapki do plecaka, po czym odwróciła się w stronę pana Wacława, podstarzałego operatora koparki, który wyglądał jakby znalazł co najmniej trzy garnce złota.

– Tak? – zdziwiła się.

– No. Ale strasznie śmierdzi.

– Niech pan nie mówi, że znalazł pan tutaj średniowiecze! – zażartowała, chociaż z karty ewidencji stanowiska wiedziała, że w okolicach Sikornika na krakowskim Zwierzyńcu można znaleźć najwyżej kości mamuta albo dużo krzemieni. Wyraz twarzy pana Wacława sygnalizował, że nie miał pojęcia o średniowiecznych latrynach, które wydzielają nieprzyjemny zapach nawet wtedy, gdy otworzy się je po kilku stuleciach. W ogóle nie zrozumiał hermetycznego dowcipu.

Po wstępnej analizie stwierdziła, że ziemia w tym miejscu rzeczywiście jest przemieszana i widać wydłużony owalny zarys.

– To co? Kopnąć głębiej?

Zawahała się. Wiedziała, że powinna odpowiedzieć nie, chwycić za szpadel i samodzielnie podczyścić obiekt, jednak wrodzony oportunizm podpowiedział jej, że kilka dodatkowych centymetrów nie zaszkodzi.

– Tak, ale niech pan schodzi cienkimi warstwami – zaordynowała.

– Rozumiem, pani kierowniczko – potwierdził przyjęcie polecenia pan Wacław.

Ewelina wetknęła nos w kurtkę i zaczęła zastanawiać się, czy zdoła nie zwymiotować do jej środka. Szkoda by było stracić tak pyszną pastę z cukinii.

Z każdą kolejną zdjętą warstwą ziemi widoczny wcześniej zarys zmniejszał się i stawał bardziej regularny, a odór zwiększał i intensyfikował. Właśnie próbowała sobie przypomnieć, czy wzięła ze sobą papier milimetrowy, żeby zrobić podrys terenu i nanieść na niego potencjalny obiekt, kiedy usłyszała zgrzyt i falę przekleństw. Łyżka koparki utkwiła w samym środku owalnego kształtu. Stało się najgorsze.

Cholera, przegłębił się – pomyślała.

– Ta ziemia tutaj tak miękka, że nie dało się inaczej! – krzyczał.

Ewelina spoglądała na łyżkę koparki leżącą w spektakularnie wyrytej dziurze, która prawdopodobnie miała być pierwszym samodzielnie dokonanym przez nią znaleziskiem archeologicznym i stwierdziła, że jej kariera właśnie równie spektakularnie legła w gruzach. Na myśl, że musi poinformować miejskiego konserwatora zabytków i szefa firmy archeologicznej, w której pracuje, iż pod jej nadzorem przeryto środek obiektu i zniszczono wszystkie znajdujące się w nim przedmioty, zrobiło jej się słabo.

– Dobra, podnosi pan do góry – powiedziała cicho, zanim zorientowała się, że nie jest wyposażona w system nagłaśniający. – Do góry! – wrzasnęła.

Pan Wacław unosił łyżkę, a smród stawał się tak mocny, że aż szczypał
w oczy. Ewelina spojrzała zza przymkniętych powiek w dół i natychmiast zwymiotowała pod koła koparki. Przy okazji odkryła, że cukinia za drugim razem smakuje znacznie gorzej.

W dziurze leżała ludzka noga, całkiem zgrabna, odrąbana na wysokości stawu biodrowego. Niestety wyraźnie nadgryzł ją ząb czasu, a także parę innych stworzeń żyjących pod ziemią. Przez oblepioną ziemią skórę przebijały się ciemne żyły, które wyglądały jak mozolnie utkana pajęcza sieć nadszarpnięta rozpadem gnilnym.

– To pani? – zapytał pan Wacław, wyłączywszy sprzęt.

– Co? Noga? Ja mam nogi – odpowiedziała zaskoczona Ewelina.

– Nie! Czy to pani rzecz? Jakiś stary grób?

– Moja? – zdziwiła się. – My wykopujemy same kości.

Pan Wacław podrapał się po głowie.

– To jak nie pani, to czyja?

– Nie wiem. Policji? – odpowiedziała. – A panu nie jest niedobrze?

– Mi? – zamyślił się pan Wacław. – Nie. Pracowałem kilka lat w kanalizacji.

– Aha – skwitowała Ewelina i zwymiotowała raz jeszcze.

Otarła usta.

– Wody? – zaproponował pan Wacław i podał jej butelkę.

Jeżeli miała w życiu jakieś zasady to jedną z nich było niepicie z butelki po ludziach, którzy mają widoczne braki w uzębieniu, jednak tym razem postanowiła ją złamać.

– Chyba trzeba to gdzieś zgłosić – stwierdziła po chwili. – Może ja zadzwonię do właściciela, a pan na policję?

Przytaknął i wyciągnął telefon. Ewelina uciekła od przykrego zapachu do swojego samochodu marki „Po mamie” i szczelnie zamknęła wszystkie szyby. Zastanawiała się, jak powiedzieć Limanowskim, że na ich uroczej działce budowlanej położonej u podnóża wzgórza porośniętego lasem znaleziono kawałek trupa. Ale przecież to nie jej wina, ona miała tylko zdjąć czterdzieści centymetrów ziemi na całej powierzchni gruntu, żeby sprawdzić, czy znajdują się tam obiekty archeologiczne i tym samym zwolnić działkę z nadzoru konserwatorskiego, bo klient, który chce ją kupić od Limanowskiego, boi się, że utknie z mamutami zamiast budować dom. Ona tylko stoi i patrzy. Żadnych zabytków nie było.

– Yyy… – przywitała się z rozmówcą. – Z tej strony Ewelina Mazurek z nadzoru archeologicznego. Właśnie wykopaliśmy coś… osobliwego na pana terenie. I mamy z tym pewien problem.

Tomasz Limanowski odpowiedział krótkim „ja pierdolę” i obiecał, że przyjedzie, jak tylko zakończy posiedzenie zarządu spółki.

Zanim zjawiła się policja, Ewelina zdążyła przejrzeć Instagram, napisać koleżance, co wykopała, zadzwonić do szefa, aby zapewnić go, że dobrze sobie radzi i zmiętosić kilka pożółkłych liści, które przykleiły się do plecaka. Pan Wacław spędził czas podobnie, tyle że w koparce, a zamiast liści skręcał papierosy.

Ech, wstrętne gliny – zabiło mocniej jej lewackie serduszko, kiedy zobaczyła parkujący przed nią samochód. Wyszła na zewnątrz. I wtedy stała się cudowna rzecz.

Z wozu wysiadł wysoki, ciemnooki brunet o wyrazie twarzy zatroskanego uczestnika turnieju szachowego. Niezdarnym ruchem przeczesał włosy i wyjął z kieszeni jasnobrązowego płaszcza chusteczkę higieniczną, aby wysmarkać w nią nos. Piękny, prosty nos.

– Dzień dobry, młodszy aspirant Karol Bednarz – wylegitymował się i wyciągnął w jej stronę dłoń. Gładką, symetryczną dłoń.

– Ewelina…

– I Wacław – wciął się, ściskając zastygłą w powietrzu rękę.

Nie wiedziała, czy operator koparki doznał tej samej fascynacji, jednak poczuła ukłucie zazdrości.

Wskazali temu arcypięknemu zjawisku miejsce zdarzenia, a sami obserwowali jego poczynania z daleka. Podszedł do dołu. Zatrzymał się. Obszedł go dookoła. Kucnął. Wstał. Wrócił z powrotem.

– Rzeczywiście nie jest najlepiej – zawyrokował.

– Ma pan jakąś teorię? – zapytała Ewelina, stanąwszy u jego boku.

– Nie mogę udzielać informacji na ten temat – odparł. – Zbiorę państwa dane i spiszę zeznania, a potem będziecie wolni.

– Ach – zwrócił się do pana Wacława. – Ale koparka musi zostać.

– Moje narzędzie pracy?!

– Proszę się nie denerwować, technik sporządzi dokumentację i będzie mógł pan ją zabrać. Zadzwonimy.

– Kiedy?

– Kiedy będzie trzeba.

– Ale to kobieca noga, prawda? – wtrąciła się Ewelina w nadziei na nawiązanie kontaktu, jednak odpowiedział jej tylko podminowany pan Wacław.

– Przecież od razu widać, że babska.

Pewnie coś by jeszcze dodał, jednak jego uwagę zwróciło czarne bmw, które z impetem wjechało w znak z napisem „Na sprzedaż”. Z samochodu wysiadł mężczyzna w dobrze skrojonym trenczu i kobieta, która wyglądała, jak by zwolniła się z zajęć z jogi.

– Co się stało? – wyparował w ich stronę nieznajomy.

– Przepraszam, kim państwo są? – zapytał młodszy aspirant.

– A pan?

– Karol Bednarz, Komenda Miejska Policji – odpowiedział z uśmiechem.

Nieznajomy nieznacznie się wyprostował.

– Tomasz Limanowski, właściciel terenu.

– Joanna, żona – przedstawiła się kobieta.

Gdyby młodszy aspirant trzymał w tamtym momencie pustą puszkę po coli, to by ją zgniótł. Odwrócił się w stronę pana Wacława i Eweliny.

– Mówiłem, żeby nie powiadamiać osób trzecich.

Ewelina spojrzała na pana Wacława, a ten wzruszył ramionami.

– Mówił pan? – zdziwiła się.

– Mówiłem.

– Mi pan nie mówił – broniła się.

Wzrok aspiranta powędrował w stronę pana Wacława.

– No co? – oburzył się. – Ja nikogo nie powiadomiłem.

– Wiedzą co się stało? – drążył aspirant.

Odpowiedź przyniósł podmuch wiatru.

– Co tak śmierdzi? – usłyszeli za plecami.

Kiedy się odwrócili, Tomasz i Joanna byli już w połowie drogi do koparki.

– Proszę…! – urwał funkcjonariusz. – Nie podchodzić – dokończył ciszej, gdyż zorientował się, że jego słowa i tak nie przyniosą skutku.

Cała trójka w napięciu czekała na reakcję Limanowskich. Stanęli nad dziurą. Joanna zaczęła się zanosić śmiechem, a Tomasz odwrócił się i zaczął biec w ich stronę.

– Tomuś, może to ta twoja stażystka, z którą miałeś romans? – krzyknęła i powoli ruszyła za nim.

Młodszy aspirant natychmiast wyjął z kieszeni notes i długopis.

– Stażystka?

– Żyje, ale niech pan nie mówi żonie, że o tym wiem – powiedział przyciszonym głosem.

– O, ma pan notesik – ucieszyła się Joanna. – To niech pan zanotuje, że podejrzewam, że Tomasz Limanowski zabił swoją kochankę Agatę Król, ale zostawił sobie jedną nóżkę na działce, bo miał do niej sentyment, a resztę spakował do wora i utopił w Wiśle.

– Swoją drogą, niezły prezent tatuś ci zostawił – dodała po chwili namysłu.

Pan Wacław się roześmiał. Karol pstryknął długopisem.

– Proszę podać imię, nazwisko i adres ojca.

– Ojciec nic wam nie powie, bo ma zaawansowanego Alzheimera. Działkę przepisał na mnie, a żona lubi wypić butelkę wina przed śniadaniem.

– To prawda, lubię. – potwierdziła i chuchnęła aspirantowi w twarz – Wie pan, problemy finansowe – dodała szeptem.

– Od dawna? – zapytała Ewelina, próbując włączyć się do śledztwa.

Joanna zaczęła liczyć miesiące na palcach, ale przerwał jej zdenerwowany Tomasz.

– Kiedy to zabierzecie?

– Kiedy będzie trzeba – poinformował aspirant.

Tomasz wziął głęboki oddech.

– Mam klienta na tą działkę. Jestem z nim umówiony na sprzedaż za dwa dni, rozumie pan?

– A ja mam na tej działce prawdopodobne morderstwo, rozumie pan?

– Ale ja muszę ją sprzedać, a jak pójdzie fama, że tu jest noga, to nikt tego nie kupi – naciskał Tomasz, przyglądając się oknom sąsiednich domów.

– Oj musimy, musimy – przytaknęła Joanna. – Tomasz lubił kupować lipne akcje…

– Kurwa, Aśka, zamknij się wreszcie!

– …a bmw nie sprzeda, bo musi udawać przed kolegami, że wszystko jest w porządku i…

Ostatecznie Limanowscy pojechali do domu w podłych nastrojach – Tomasz z widmem bankructwa nad głową, a Joanna z nadchodzącym kacem. Ewelina chciała jak najdłużej towarzyszyć młodszemu aspirantowi, w myślach już nazywała siebie jego konsultantką, jednak zagroził jej zarzutem utrudniania śledztwa. Potulnie wsiadła do samochodu i czekała na pana Wacława, gdy poszedł zabrać swoje rzeczy z koparki. Wrócił z butelką wody i szpadlem marki Fiskars, identycznym jak ten, który leżał na jej tylnym siedzeniu. Odwiozła go na Nową Hutę, a siebie na osiedle Podwawelskie. Po drodze narzekał na tych „pieprzonych bogaczy” i niesprawiedliwość życia z tym związaną. Ewelina musiała się z nim zgodzić.

– Tak! Człowiek się stara, studiuje, a później się okazuje, że nic z tego, bo urodził się w nie tej rodzinie, co trzeba!

– I jeszcze musi na nich robić. A na koniec wszystko mu zabiorą – skwitował.

Nie spodziewała się, że pan Wacław będzie tak dobrym kompanem do narzekania.

***

Przekręciła klucz w drzwiach i weszła do środka. Przywitało ją to, co lubiła najbardziej – cisza, ale zaraz potem nastąpiło zdenerwowanie, bo jak zwykle nie mogła znaleźć miejsca na wieszaku.

Trzy dziewczyny, dziesięć kurtek – pomyślała. Z butami nie było łatwiej.

Przeszła wąskim korytarzem do swojego pokoju. Rzuciła plecak w kąt, a siebie na łóżko. Jedną ręką zaczęła badać podłogę, aż w końcu zlokalizowała laptopa. Wciągnęła go do góry i włączyła. Poszła do kuchni ocenić stan zawartości lodówki. Jej półka nie prezentowała się obiecująco. Pastę z cukinii od razu wyrzuciła do kosza. Po skolekcjonowaniu szpinaku, sera i resztek makaronu z zapasów współlokatorek ugotowała obiad. Wróciła z talerzem do pokoju i zaczęła przeglądać Netfliksa w poszukiwaniu serialu, który chce obejrzeć do posiłku, jednak zanim się zdecydowała, talerz był już pusty. Odpaliła Facebooka. Po obejrzeniu kilku filmików ze słodkimi zwierzętami, wpisała w wyszukiwanie „Karol Bednarz”. Niestety, albo nie miał profilu, albo był jedną z tych osób, których nie znajdziesz, dopóki one ciebie nie znajdą. Stalking przerwała Marta, która po powrocie z pracy od razu wparowała do pokoju Eweliny, domagając się szczegółowej relacji z dziwnych wydarzeń.

– Łał – podsumowała. ­– Idziesz na piwo?

Włożyła koszulę w czarno-białe paski, przykryła pryszcza na czole warstwą fluidu, pomalowała oczy, narzuciła lekki płaszczyk, wsunęła sztyblety i poszła.

Na Rynek dotarły około ósmej. Kiedy znalazły miejsca siedzące, była dziewiąta. Znajomi w liczbie dwóch przyszli o dziesiątej. Każdy zamówił inne piwo rzemieślnicze, by mogli dzielić się wrażeniami.

– Ciekawa goryczka – stwierdziła Kamila.

– A ja wyczuwam nutę kminku – zauważył Artur.

– Moje jest na miodzie – dodała Ewelina.

– Ja mam z grejpfrutem – oznajmiła Marta.

Po wyczerpującej konwersacji przyszedł czas na przerwę na smartfona. Ewelina kontynuowała poszukiwania Karola Bednarza, a reszta dzieliła się lajkami na Facebooku. Marta poruszyła temat pracy i polały się żale na dedlajny i fakapy. Wówczas Ewelina przypomniała sobie, że powinna napisać wniosek do konserwatora o przeprowadzenie badań archeologicznych dla nowego klienta. Zwinęła się wcześniej i przeszła ulicą Szewską, co o tej porze przypominało trudną grę komputerową. Ominęła promotora machającego jej przed nosem kuponem na piwo, uskoczyła przed zataczającym się człowiekiem, ale trafiła w środek tłumu palącego papierosy, co odebrało jej kilka procent życia. Odmówiła udzielenia pożyczki panu żulowi, który w zamian ją zbluzgał i w porę zauważyła człowieka rzygającego pod McDonaldem.

Cel osiągnięty, wygrałeś.

***

Okazało się, że Karol wcale nie ucieszył się, kiedy przyszła na komendę z czarną kawą i dwoma pączkami.

– Ja piję z mlekiem – uświadomił ją, po czym serdecznie wyprosił, tak jak tylko on potrafił.

Wychodząc, raz jeszcze uchwyciła wzrokiem jego piękny, prosty nos i gładkie, symetryczne dłonie i wiedziała, że tak łatwo się nie podda.

Wyciągnęła z plecaka teczkę z wnioskami i sprawdziła adres Limanowskich.

***

Weszła do kamienicy na Kazimierzu, przy której zaparkowany był szereg marnych rzęchów i jedno czarne bmw. Zadzwoniła do drzwi z numerem czternaście.

Otworzyła Joanna.

– Przyniosłam oświadczenie o przetwarzaniu danych osobowych do podpisu dla konserwatora – powiedziała, chociaż nigdy o czymś takim nie słyszała.

– Męża nie ma.

– Nie szkodzi. Pani wystarczy – stwierdziła i wepchnęła się do środka.

Wnętrze wyglądało, jak by ktoś przeprowadził się z bardzo dużego mieszkania do bardzo małego. W korytarzu stał zagracony regał, komoda i kilka walizek, na które widocznie brakło miejsca w salonie. W fotelu ustawionym frontem do telewizora siedział starszy mężczyzna.

– Dzień dobry – przywitał się. – To ty, Marysiu?

Ewelina poczuła się zdezorientowana.

– Teść ma na myśli swoją żonę – wyjaśniła. – Nie, tato, Marysia nie żyje od dziesięciu lat – uświadomiła go. – Wina? – zaproponowała, podtykając Ewelinie kieliszek pod nos. Sobie nalała sok pomarańczowy.

Zgodziła się, bo z filmów wiedziała, że trzeba nawiązać więź z przesłuchiwanym. Usiadła przy stole i wyjęła teczkę.

– Zabrali już nogę? – zapytała.

– Tak, ale klient zdążył zajrzeć do dołka. I teraz to my jesteśmy w dołku.

Wzięła łyk soku.

– A wiedzą, jak ona się tam znalazła?

– Nic nie mówili – zamyśliła się Joanna. – Mają Tomasza na celowniku. Jest głupi, to prawda, ale nikomu by krzywdy nie zrobił.

– Może ktoś chce was pogrążyć? – zasugerowała.

Staruszek wstał z fotela.

– A tata gdzie się wybiera? – zapytała zirytowana Joanna.

– Do pracy – odpowiedział pewnie.

Joanna siłą usadziła teścia z powrotem.

– Tata nie pracuje od dwudziestu lat.

– Pracuję, ty stara zołzo! – oburzył się. – Jestem komornikiem sądowym.

– O, ten to dopiero miał wrogów – burknęła Joanna – Co z tym oświadczeniem?

Ewelina wyjęła czystą kartkę papieru z teczki i zaczęła wymyślać treść mitycznego dokumentu. Gdy wychodziła, niechcący wpadła na jedną z walizek. Była ciężka.

Gdyby postała pół godziny pod kamienicą, zobaczyłaby jak Joanna pakuje się do czarnego bmw i odjeżdża.

***

Kilka dni później stała się kolejna piękna rzecz. Ewelina śpiewała piosenkę The Police Every Breath You Take, kiedy na telefonie wyświetlił się nieznany numer. Odpowiedział jej głos młodszego aspiranta.

– W związku z toczącym się śledztwem, będziemy przeszukiwać działkę pana Limanowskiego, co wiąże się z ingerencją w grunt i grozi naruszeniem mogących się tam znajdować obiektów archeologicznych. Zgodnie z przepisami wymagany jest nadzór, który w tym przypadku sprawuje pani – wyrecytował. – Zaczynamy jutro.

Zupełnie jakby wiedział, że właśnie przechodziła obok Komendy Miejskiej Policji.

***

Żaden nieregularny zarys na powierzchni gleby nie umknął jej czujnemu oku –
i oczom Karola. I technika.

Za kierownicą koparki znowu siedział pan Wacław. Młodszy aspirant w ten sposób chciał zrekompensować mu wstrzymanie sprzętu na kilka dni. Zadanie było ułatwione, bo Ewelina wspólnie z Wacławem przekopała jedną czwartą powierzchni działki podczas feralnego nadzoru, jednak do przeszukania nadal pozostały cztery ary.

Próbowała wyciągnąć od Karola informacje dotyczące śledztwa, lecz ten pozostawał nieugięty, chociaż zrelacjonowała mu całą wizytę u Joanny. Zamiast pochwały dostała ostrą reprymendę.

– Przecież przy okazji wypytałam – kłamała.

Po dwóch godzinach zgłodniała i postanowiła zrobić sobie krótką przerwę. Tym razem plecak z jedzeniem zostawiła w samochodzie. Wyjęła kanapkę z pastą z bakłażana i wtuliła się w wytartą tapicerkę przedniego siedzenia. Zmonitorowała sytuację na działce. Jedyną sensacją nadal pozostawał piękny Karol.

Zaczęła zastanawiać się, czy wiatr poczochrał jej włosy. Przechyliła wsteczne lusterko w swoją stronę, ale zauważyła w nim coś bardziej interesującego niż jej własne odbicie.

Szpadel, który leżał na tylnym siedzeniu.

Odwróciła się w jego stronę. Łukowato wygięta krawędź była wyszczerbiona. Przyjrzała się trzonkowi w poszukiwaniu swoich inicjałów, ale ich nie znalazła.

To nie był jej Nimbus 2000.

Schowała kanapkę do plecaka i wyciągnęła go z samochodu. Gdy podniosła głowę, zobaczyła, że młodszy aspirant przywołuje ją gestem, co napełniło jej serce nadzieją na zmianę w jego uczuciach. Zawiodła się, kiedy powiedział:

– Być może mamy coś dla pani.

Następnie wskazał rysujący się na powierzchni kształt. Tym razem znajdował się płycej niż noga, był prostokątny, wąski i długi.

Usłyszeli zgrzyt. Łyżka koparki napotkała opór.

Ewelina zamarła. Nie wiedziała, czego bać się bardziej – kolejnego trupa czy zniszczonych zabytków. Odetchnęła z ulgą, gdy stwierdziła, że to beton i natrafili na pozostałość po ławach fundamentowych budynku. Im więcej odsłaniali, tym bardziej była przekonana, że musiał znajdować się tutaj dom jednorodzinny.

– Ciekawe, że nikt o tym nie wspomniał, prawda? – zauważyła i oparła się o szpadel.

Wtedy przypomniała sobie o rewelacji, którą odkryła w aucie. Machnęła do pana Wacława, a ten wrzucił na luz i zaciągnął ręczny.

– O co chodzi? – zapytał, wychylając się z kabiny.

Podniosła szpadel.

– Chyba zamieniliśmy się szpadlami, jak pana odwoziłam.

Pan Wacław zareagował wyjątkowo nerwowo jak na tak błahą sytuację.

– To nie mój – stwierdził i zatrzasnął drzwi kabiny. Jednak Ewelina nie zamierzała dać za wygraną i zapukała w szybę.

– Czego jeszcze chcesz, dziewczyno? – oburzył się. – Nie widzisz, że robota stoi.

– Niech pan spojrzy – powiedziała. – Mój miał tutaj inicjały – Pokazała trzonek. – A ten w dodatku ma wyszczerbioną krawędź – dodała po chwili.

Po tych słowach zarówno młodszy aspirant, jak i technik wykazali tyle zainteresowania jej szpadlem, ile ona sama nigdy nie mogła uzyskać. Wydawało się, że trzyma w ręku najciekawszy przedmiot na świecie. W pewnym momencie nawet założyli rękawiczki i go zabrali, a pana Wacława poprosili o pokazanie szpadla, który trzymał w kabinie.

Pan Wacław zareagował jeszcze dziwniej, bo przestawił koparkę w stronę wyjazdu i zaczął uciekać.

***

Skrzywił się na mój widok i zasłonił usta i nos jedną ręką, bo w drugiej trzymał szpadel, chyba Fiskarsa. Zaraz potem zarzygał czymś pomarańczowym nową granatową sukienkę, którą miałam na sobie. Kwiaty na zewnątrz rozrzucił na wszystkie strony, a wiem, że piętrzyły się na kształt stożka. Zresztą ziemi z buciorami też naniósł. Mało tego, zaczął majstrować szpadlem przy mojej nodze. Najpierw przymierzał się na lewą, jednak wybrał prawą.

CHRUP.

I poszły rajstopy.

Zamachnął się drugi raz. Kolejne chrupnięcie. Potem następne i następne, aż w końcu zostałam bez nogi. Wpakował moją kończynę do plastikowego wora, który wyrzucił na powierzchnię, i tyle ją widziałam. Tylko rajstopy i trzewik zostawił. Zanim zatrzasnął drzwi, zawahał się przez moment, jak by chciał coś powiedzieć, jednak nic mu z tego nie wyszło. Później był już tylko tupot stóp niosący się po dębowej płycie, szelest folii i rytmicznie cichnące echo upadającej ziemi.

Nawet po śmierci człowiekowi spokoju nie dadzą.

***

Pan Wacław nie zdołał uciec, ponieważ w ferworze walki wjechał do rowu melioracyjnego, znajdującego się przy wyjeździe. Przez dłuższy czas nie chciał wyjść na zewnątrz i odgrażał się szpadlem Eweliny. Całe szczęście obyło się bez negocjatora. W końcu wysiadł z kabiny i przycupnął nad brzegiem rowu. Płakał.

Podobno chciało mu się płakać już wtedy, gdy odsłaniał fundamenty swojego starego domu. Przypomniała mu się żona, z którą wybierał kolor ścian i radość syna na widok własnego pokoju.

Pod koniec lat 90. jego firma budowlana przynosiła całkiem niezłe zyski. Potem kilku inwestorów nie wypłaciło pieniędzy, więc zaciągnął parę kredytów. W efekcie bank zajął dom oraz działkę i wkroczył komornik.

Ryszard Limanowski.

Nie żywiłby do niego urazy gdyby nie dowiedział się, że podczas licytacji podstawił „słupa”, który kupił działkę, a potem odsprzedał mu ją po okazyjnej cenie.

Z firmy została mu tylko koparka, a z życia nic, bo żona zabrała dziecko i odeszła.

Miesiąc temu dostał telefon od klienta. Zdziwił się, gdy usłyszał znajome nazwisko oraz lokalizację. Z chęcią zrobił mu grzeczność i osobiście dostarczył umowę chociaż zazwyczaj żadnej nie sporządzał. Zauważył, że im się nie powodzi, więc postanowił, że to on będzie tym, który wbije gwóźdź do trumny.

Tak się złożyło, że na dniach umarła sąsiadka z dziesiątego, a że baby nigdy nie lubił, to wykorzystał swoje doświadczenie w kopaniu.

Szkoda tylko, że kawałek metalu ze szpadla został w kości nogi, którą zakopał.

***

Nie raz zastanawiała się, czy zamiana szpadli była dziełem przypadku, czy też pan Wacław chciał ją wrobić. Zawsze wybierała to pierwsze.

Tomasz Limanowski ostatecznie sprzedał działkę, ale za dwa razy niższą cenę i ułożył sobie życie z pielęgniarką opiekującą się jego ojcem.

Karol Bednarz z niewiadomych powodów poprosił o przeniesienie do Słupska. Było jej to nie na rękę, bo nikogo tam nie znała i na początku czuła się nieswojo.

Poza tym wszystko było w porządku.

AUTOR WPISU

Paulina Dąbrowska (ur. 1991) – urodzona w Bytowie, wychowana w Skierniewicach. Z wykształcenia archeolog – specjalizuje się w okresie wpływów rzymskich na Pomorzu. Obecnie jest doktorantką Instytutu Archeologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pracuje również jako edukator muzealny. W wolnych chwilach lubi pisać i wychodzić z psem na spacer.