Niecodzienne rady dla piszących

Albo wypisy koleżanek i kolegów „po fachu”

 

Poza marzeniami wyobraźnię napędzają doskonale znane obrazy: pisarz zamaczający pióro w kałamarzu, poeta wsparty na Judahu skale, twórca wylegujący się w cieniu pod lipą. Ale prawda bywa inna. Tak zwana twórczość to praca ciężka i trudna. Nie ma lipy. Chociaż z drugiej strony…

Przeglądając ledwie kilka z najbardziej znanych podręczników i zbiorów esejów, w których autorzy i autorki dzielą się swoimi refleksjami na temat swojego zawodu, można dostać zawrotu głowy. Okazuje się bowiem, że raczej o żadnym romantyzmie mowy nie ma, a – jak mówiła Virginia Woolf w swoich wykładach skierowanych do przyszłych twórczyń – „przyjemności muszą poczekać”. W praktyce oznacza to ciężką pracę: czytanie innych, długie godziny nad tekstem, a czasem wcześniej wymyślanie i obmyślanie fabuły, no i niekończące się poprawki.

Poza ciężką, wręcz fizyczną (pomyślcie o kręgosłupach!) robotą jest w tym wszystkim jeszcze coś. Niektórzy nazywają to elementem magicznym. Inni – stosują inne określenia.

Poniżej sześć uwag od sześciu wybitnych autorów.

TRUMAN CAPOTE: „TRANSPORT NA WYRZUTNIĘ”

Najtrudniej zebrać się do roboty. Wiadomo.

Pocieszające, że kłopot mieli z tym najwybitniejsi.

Truman Capote, autor fenomenalnej książki „Z zimną krwią” (zalecają ją w wielu szkołach pisarskich jako lekturę obowiązkową; i słusznie), mówił w wywiadzie-rzece z Lawrencem Grobelem: „To, co dzieje się przedtem [przed pisaniem], transport na wyrzutnię. (Śmiech). Nienawidzę transportu na wyrzutnię. Kiedy jestem już wystrzelony, wszystko jest w porządku”.

Kilka zdań później, w tej samej książce, Capote przyznaje, że pracuje cztery godziny dziennie. Potem, wieczorem, czyta, co napisał wcześniej. Nanosi też wtedy ewentualne poprawki.

Najgorsza więc ta wyrzutnia. Moment zaczęcia. Potem wszystko jakoś leci.

STEPHEN KING: „SKRZYNKA Z NARZĘDZIAMI”

Zanim wsiądzie się do wyrzutni trzeba pewnie uporać się z wieloma innymi problemami. Nie sposób ich wszystkich wskazać.

Ale o dwóch warto na pewno pamiętać.

„Twierdzę, że jeśli chce się naprawdę dobrze pisać, warto zbudować swą własną skrzynkę z narzędziami, a potem wyćwiczyć mięśnie tak, by móc nosić ją stale przy sobie” – pisał w jednym z najbardziej popularnych podręczników twórczej pracy „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” Stephen King.

„Narzędzia” w tej metaforze to różnego rodzaju umiejętności, wyjaśnia autor „Smętarza dla zwierzaków”. Najpopularniejszym jest oczywiście słownictwo. Im bogatsze, tym korzystniej dla tekstu. Ale ważna okazuje się też gramatyka.

Słownictwo i gramatyka? Niby jasne i oczywiste. A jednak wielu zabierających się za pisanie ma z tym problemy.

SANDOR MARAI: „UCIECZKA”

„Muszę surowiej traktować ten dziennik, bo wciąga mnie i pochłania wszystko inne; od lat to moja jedyna ucieczka, ale czasem sądzę, że uciekam do niego nie tylko przed światem, ale również przed pracą” – pisał w 1949 roku w „Dziennikach” Sandor Marai.

Dziś to wydaje się niesłychane, że wybitny węgierski prozaik wyrzucał sobie pisanie dziennika; niesłychane – bo przecież, gdyby nie dziennik, nie dostalibyśmy jednego z największych dzieł literatury europejskiej, znakomicie na polski przełożonego przez Teresę Worowską.

Swoją drogą, czytanie „Dziennika” – tej „jedynej ucieczki” węgierskiego prozaika – powinno być zajęciem obowiązkowym nie tylko dla pisarzy czy pisarek.

KATARZYNA BONDA: „ZAŁÓŻ NOTES”

Jeśli chodzi o pisanie – bo o nim tu mowa – nie każdemu musi się od razu udać „Dziennik” Maraia. To jasne. Ale i wtedy nie należy rezygnować z osobistych zapisków.

Katarzyna Bonda w swojej „Maszynie do pisania” zaleca, by prowadzić dziennik-notatnik dla siebie.

„Załóż notes i zapisuj w nim pomysły, imiona, dialogi, a nawet luźne spostrzeżenia. Któregoś dnia mogą okazać się bezcenne dla fabuły”.

Bonda przy okazji wspomina o tym, by starać się nie mieszać świata prywatnego i świata naszej opowieści. Oczywiście o ile zależy nam na tym, by być pisarzem.

ZADIE SMITH: „MAKROPLANISTA I MIKROMENDADŻER”

Brytyjska pisarka, autorka kilku książek prozatorskich, Zadie Smith, twierdzi, że na świecie funkcjonują dwa rodzaje pisarzy: makroplanista (który ma wszystko poukładane zanim jeszcze przystąpi do pisania) i mikromenadżer (który nie ma całościowego planu).

Sama Smith zalicza się do tego drugiego rodzaju.

„Powieść, która zaczynam pisać, nie istnieje inaczej niż w zdaniach, jakie układam. Wiem, że muszę być bardzo ostrożna – wszystko się zmienia po zmianie paru słów” – stwierdza autorka „Białych zębów”.

J.M.COETZEE: „TO COŚ”

Co ciekawe, Smith wtóruje inny znany pisarz. J. M. Coetzee twierdzi mianowicie tak:

„Kiedy piszemy – mówię tu o wszelkim rodzaju pisarstwa – potrafimy wyczuć, czy zbliżamy się do ‘tego czegoś’, czy nie. (…) Naiwnością jest sądzić, że pisanie to prosty, dwuetapowy proces: najpierw decydujemy, co chcemy przekazać, a następnie to przekazujemy. Wprost przeciwnie: chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że piszemy, ponieważ nie wiemy, co chcemy przekazać. Pisanie ujawnia nam, co właściwie mieliśmy do przekazania, a w zasadzie niekiedy to coś konstruuje”.

Nie wchodząc w szczegóły (w tym momencie przynajmniej, bo tak poza tym to bardzo polecam lekturę pouczających „Punktów nawigacyjnych” Coetzee) brzmią te zdania Coetzee’ego dość krzepiąco. Wynika z nich bowiem, że nie musimy wiedzieć wszystkiego od samego początku. Wystarczy pisać.

Tylko tyle.

I aż tyle.

AUTOR WPISU

Marcin Wilk – dziennikarz, krytyk literacki, publicysta. Z wykształcenia polonista. Publikował, głównie na temat literatury, na łamach wielu czasopism i magazynów m.in. Polityki, Tygodnika Powszechnego, Przekroju. Przełożył Równość Stuarta White’a. Opublikował dwie książki – tom wywiadów z pisarzami W biegu… Książka podróżna (2010) oraz portret gwiazdy estrady polskiej lat 70. Tyle słońca. Anna Jantar. Biografia (2015). Jest ponadto autorem cyklu rozmów o warsztacie pracy pisarskiej regularnie publikowanych na stronie Instytutu Książki. Prowadzi bloga www.wyliczanka.eu.